niedziela, 30 grudnia 2012

Rozdział 8

(DUFF)




        Obudziłem się na podłodze koło mojego łóżka. Podniosłem się i zobaczyłem Rudego rozwalonego na MOIM łóżku.
-Axl, pobudka!- chłopak poderwał się gwałtownie.
-Ssso się dzieje?
-Śpisz na moim łóżku. A ja na podłodze.
-Sorry.- podniósł się i wyszedł. Wziąłem prysznic i dziesięć minut później kończąc kanapkę szedłem do szpitala. Przed salą zatrzymał mnie lekarz.
-Obudziła się, ale proszę jej nie męczyć. Jest słaba.- wprost nie wierzyłem, że to słyszę. Byłem tak szczęśliwy jak chyba nigdy. Wbiegłem do sali nic nie odpowiadając lekarzowi.
-Vic! Ty żyjesz.- podbiegłem do niej i przytuliłem moją brunetkę.
-A ty myślałeś, że co?- miała lekko zachrypnięty i cichy głos, ale liczyło się tylko to, że już nie śpi.- A gdzie chłopcy?
-W domu. Później przyjdą.
-To nawet dobrze. Na razie mam cię tylko dla siebie.- uśmiechnęła się do mnie, a ja lekko cmoknąłem ją w policzek. Leżeliśmy tak chwilę i rozmawialiśmy.
-Te róże- pokazała na bukiet, który wczoraj kupiłem- są od ciebie?
-Tak. Podobają ci się?
-Bardzo. Dziękuje, Duff. Idź, zadzwoń do nich. Tak szczerze to się trochę za nimi stęskniłam.
-Hej! A za mną nie?
-Za tobą stęskniłam się najbardziej, głuptasie.- uśmiechnąłem się do niej i poszedłem poszukać jakiegoś telefonu. Powiedziałem im tylko, żeby przyjechali do szpitala i się rozłączyłem. Wróciłem do Vic i razem czekaliśmy na chłopaków. Nagle wpadłem na genialny pomysł.
-Vic, zróbmy im kawał. Udawaj, że śpisz, a jak już usiądą gdzieś koło ciebie, to się podniesiesz i krzykniesz ,,buuuuuuuuuuuuu''. Co ty na to?- dziewczyna się zgodziła i gdy tylko usłyszeliśmy głosy chłopaków na korytarzu, zamknęła oczy i udawała, że śpi.
       Kidy drzwi się otworzyły zrobiłem smutną minę. Moi przyjaciele rozsiedli się koło nas i pytali o co chodzi. Wtedy się uśmiechnąłem, a Vic podniosła się z wesołym okrzykiem. Przez chwilę patrzyli na nas nic nie rozumiejąc, ale kilka sekund później zaczęli zasypywać dziewczynę pytaniami, śmiać się i ją przytulać.
-Zgnieciecie mnie.- powiedziała przez śmiech i w tej chwili do sali wszedł lekarz.
-Co tu się dzieje? Proszę natychmiast zostawić pacjentkę w spokoju.- chłopcy posłusznie rozsiedli się na krzesłach obok, ale ja zostałem koło mojej dziewczyny i trzymałem ja za rękę. Doktor spojrzał na mnie, ale nic nie powiedział.
-Jak się pani czuje?
-Dobrze, kiedy mogę wyjść ze szpitala?
-Zasadniczo nie ma żadnych przeciwwskazań, więc jutro rano dostanie pani wypis, ale najpierw musimy załatwić pewne sprawy formalne. Jest pani niepełnoletnia, prawda?
-Tak, mam 15 lat.
-A pani rodzice? Czemu ich tu nie ma, jeśli mogę spytać. Potrzebujemy podpisu rodzica lub opiekuna prawnego.
-Moi rodzice nie żyją. Opiekunem prawnym jest babcia, ale niestety wyjechała na kilka dni na pogrzeb swojej przyjaciółki.- po raz kolejny zdziwiłem się z jaką łatwością przychodzi jej wymyślanie historyjek, żeby ratować swój tyłek.
-W takim razie czy któryś z panów jest pełnoletni?- byliśmy wszyscy, więc lekarz stwierdził, że nie ma problemu i jutro jak będziemy odbierać Vic któryś z nas podpisze jakieś tam papiery.
      Zostaliśmy u niej cały dzień, a rano przyjechaliśmy do szpitala, odebraliśmy dziewczynę i pojechaliśmy do domu. Victoria była zmęczona, więc położyłem ją u mnie na łóżku, a sam zszedłem na dół do chłopaków. Siedzieli przy kilku flaszkach Danielsa i wódki i świętowali przebudzenie naszej przyjaciółki. Przyłączyłem się do nich i piliśmy do rana. W pewnym momencie napoje się skończyły i Steven za Slashem poszli kupić więcej. Nikt nie zauważył, że do domu wrócił tylko Saul.





Wiem, że jest mega krótki, ale chciałam chociaż coś jeszcze wrzucić przed nowym rokiem.
Aha, właśnie.
Szczęśliwego nowego roku i udanego sylwestra wam życzę. :D

sobota, 29 grudnia 2012

Rozdział 7

      Przepraszam, że tak długo nie pisałam, ale chyba sami rozumiecie. Dużo nauki i w ogóle baaaardzo mało czasu na cokolwiek. Mam nadzieję, że wasze noże, tasaki, piły i co tam jeszcze macie zostawicie na swoich miejscach i nie będziecie próbowali mnie znaleźć.
   Dobra nie przedłużam. Miłego czytania i bardzo proszę o komentarze, nawet takie, w których mnie opieprzacie.
    AMEN





(DUFF)



    Moja kochana Vic wróciła z jakimiś tabletkami, popiła je i po chwili zasnęła. Patrzyłam na nią i myślałem o tym jakie mam szczęście, że taka dziewczyna jak ona mnie kocha. Piękna,mądra, miła, ale czasem potrafi być wredna. Uśmiechnąłem się i kilka minut później zapadłem w sen. Kiedy się obudziłem, było już ciemno i zimno. Rozejrzałem się po ogrodzie. Oprócz mnie i Vic nie było nikogo. Reszta musiała się przenieść do domu. Podniosłem się i podszedłem do mojej królewny.
-Kochanie, wstawaj, zimno jest.- nic, zero reakcji.- Vic, nie wygłupiaj się, bo cię tu zostawię. Wstawaj i chodź do domu. VIC!!!- zacząłem się bać. Przyklęknąłem przy dziewczynie i potrząsnąłem nią delikatnie.- Vic?- przewróciłem ją na plecy. Wyglądała jakby spała. Przyłożyłem ucho do jej ust, bo widziałem w filmach, że tak robili. Prawie nie słyszałam jej oddechu. Był jakiś taki słaby, krótki i urywany. Przerażony zawołałem chłopaków i po chwili narady zawieźliśmy ją do szpitala. Lekarze wypytywali nas co robiła zanim ,,zasnęła", czy źle się wcześniej czuła itp. Powiedziałem im, że widziałam jak popijała jakieś tabletki Danielsem. Zapytali czy wiem co to były za tabletki. Odparłem, że nie ale Vic miała je w torbie. Chcieli żebyśmy im je przywieźli. Izzy zgłosił się na ochotnika i byłem u za to bardzo wdzięczny. Brunet wrócił po 15 minutach co biorąc pod uwagę fakt, że dom mojej dziewczyny (jak to pięknie brzmi ... dobra Duff, ogarnij się) był po drugiej stronie miasta było nooo sporym wyczynem. Podał lekarzowi takie małe plastikowe pudełko i usiadł na krzesełku. Uśmiechnąłem się do niego z wdzięcznością gdy na mnie popatrzył, a on odwzajemnił mój uśmiech. Doktor, któremu Izzy podał tabletki sprawdził coś na opakowaniu i poszedł gdzieś. Drugi lekarz zmył się już kiedy powiedzieliśmy im o tabletkach, więc teraz zostaliśmy sami.
        Po chwili z sali, w której leżała Vic wyszedł inny lekarz.
-Gadaj pan, co jej jest?!- usłyszałem bardzo nieprzyjemny warkot Rudego.
-Na razie jest w śpiączce. Nie wiemy ile czasu może zostać w takim stanie. Może kilka dni, może kilka tygodni, a może dłużej.- Kurwa, że co?! Moja Victoria miałaby leżeć tu kilka tygodni!!! Albo jeszcze dłużej!!! Przecież to jakieś szaleństwo. Cholernie się zmartwiłem.
-Możemy do niej zajrzeć?- zapytałem biorą się w garść. Koleś popatrzył na nas podejrzliwie, ale po chwili pokiwał głową. Też coś! Nawet jakby się nie zgodził i tak byśmy tam weszli. Otworzyłem drzwi i już parę sekund później siedziałem na łóżku obok niej i trzymałem ją za rękę. Była zimna jak lód, ale pod wpływem mojego dotyku zaczęła się rozgrzewać. Popatrzyłem na tą piękną dziewczynę. Leży tu teraz taka bezbronna, jak małe dziecko. Nie zasłużyła na to. Dopiero co ta suka Kate obcięła jej włosy, a teraz ona tu leży w śpiączce. Siedzieliśmy u niej do wieczora. Byłem załamany. Chłopcy próbowali wmusić mi coś do jedzenie, ale na próbach się skończyło. Nie byłem w stanie jeść. Chcieli żebym pojechał z nimi do domu. Nawrzeszczałem na nich, że nigdzie nie pojadę dopóki Vic nie wyzdrowieje. Wyzywałem ich, a potem przeprosiłem i łzy pociekły po mojej twarzy. Chciałem się odwrócić, żeby niczego nie zauważyli ale niestety. Axl wygonił wszystkich na korytarz, a sam objął mnie i poczekał aż się trochę uspokoję.
-Stary rozumiem cię, ale nie możesz cały czas siedzieć z nią w szpitalu. Wiem, że ją kochasz, ale zrozum. My też ciebie potrzebujemy. Co byłby z nas za zespół bez takiego basisty? Ja rozumiem, że jesteś załamany. Najpierw ta akcja z Kate, a teraz to, ale pamiętaj, że zawsze możesz na nas liczyć. Pomożemy ci. Zobaczysz, Vic niedługo się ocknie i wszystko będzie tak jak wcześniej. Dzisiaj z nią zostań, ale proszę cię, wróć jutro do domu na noc.- przytuliłem się mocniej do Rudego. Chyba jeszcze nigdy nie powiedział czegoś tak... mądrego. Trochę mnie to wzruszyło.- Obiecujesz?- pokiwałem głową.- Mogę cię tu zostawić?
-Tak. I Axl?- zawołałem za nim gdy już wychodził- Dzięki za to co powiedziałeś.- chłopak uśmiechnął się do mnie i zamknął drzwi. Położyłem się obok mojej ukochanej i po chwili zasnąłem.
       Moje sny nie były spokojne. Całą noc miałem koszmary. Nad ranem śniło mi się, że Vic umarła. Jest noc, a ja stoję przed świeżo wykopanym grobie, w którym leży czarna trumna z moja dziewczyną. Całość oświetlał księżyc i przez to wydawało mi się, że wszystko jest jeszcze bardziej upiorne. Nie chciałem już na to patrzeć i oślepiony łzami pobiegłem gdzieś daleko, jak najdalej. Usłyszałem za plecami jakiś dziwny dźwięk. Odwróciłem się i wrzasnąłem. To była Vic, ale wyglądała zupełnie inaczej. Miała na sobie białą sukienkę, ale jakąś taką starodawną. Była cała we krwi. Moja kochana miała długie włosy, ale ja tego nie widziałem. Jej oczy były puste i patrzyły na mnie z chłodem i nienawiścią. Zacząłem szybciej biec, ale jak na złość prosto przede mną wyrósł jakiś grób. Spojrzałem na niego i odczytałem napis. To był mój grób! Z przerażeniem obejrzałem się na Vic. Miała w ręku długi srebrny sztylet. Obudziłem się w chwili kiedy wbijała go w moje serce.
        Byłem roztrzęsiony, ale wiedziałem, że Victoria nigdy nie zrobiłaby mi czegoś takiego. Popatrzyłam na nią i pogłaskałem tą jej szczecinę na głowie. Jeszcze nie zdążyłem dojść do siebie, kiedy do sali wpadła reszta zespołu.
-Cześć stary, wyglądasz okropnie. Spałeś w ogóle?- to był Izzy. Jak zawsze musi wszystko zauważyć.
-Spałem, ale miałem cholerne koszmary.
-Dobra, dajcie mu spokój. Trzymaj, po drodze kupiliśmy ci coś do jedzenia.- Axl podał mi hamburgera i frytki, a z torby wyciągnął colę.- Pewnie jesteś głodny.- uśmiechnąłem się do niego z wdzięcznością i zacząłem jeść. I nagle wpadłem na genialny pomysł. Zjadłem wszystko, powiedziałem chłopakom, że zaraz wrócę i pognałem do miasta.
        Dwadzieścia minut później wchodziłem już do sali Vic z dużym bukietem czarnych róży. Przyjaciele popatrzyli na mnie zdziwieni, ale po chwili uśmiechnęli się i pokiwali ze zrozumieniem głowami. Znalazłem jakiś wazon, nalałem do niego wody, włożyłem tam kwiaty i postawiłem je koło łóżka dziewczyny. Siedzieliśmy z nią cały dzień. Po południu chłopakom udało się wmusić mi jakiś obiad. Koło dziewiętnastej pielęgniarki wyrzuciły nas do domu, więc niestety musieliśmy iść. Na szczęście nie mieliśmy aż tak daleko. Gdy tylko weszliśmy do domu, poszedłem do siebie, położyłem się na łóżku i patrząc w sufit myślałem o tym co by się stało gdyby Vic nigdy się nie obudziła. Łzy stanęły mi w oczach gdy pomyślałem, że moge już nigdy nie usłyszeć jaj głosu, mnie widzieć jak się uśmiecha. Po chwili usłyszałem jak ktoś cicho zamyka drzwi od mojego pokoju. Okazało się, że tym kimś jest Rudy, który usiadł koło mnie na łóżku.
-Co się stało?- zapytał kiedy spostrzegł, że płaczę.
-Wiesz Axl, pomyślałem sobie co będzie jeżeli on się nie obudzi. No bo przecież tak może być, nie?
-Nawet tak nie myśl. Zabraniem ci tak myśleć. Wszystko będzie ok, zobaczysz.- przytuliłem się do chłopaka i po chwili uświadomiłem sobie, że on ma rację. Nie mogę tak myśleć. Musze wierzyć, że Vic się obudzi. Już z dużo lepszym nastrojem odsunąłem się od Rudego. Zaczęliśmy rozmawiać. O wszystkim. Opowiadaliśmy sobie różne historie z naszego życia. Chyba pierwszy raz rozmawiałem z kimś tak szczerze. Otworzyliśmy się przed sobą, ale wiedziałem, że Axl nikomu tego nie zdradzi i on wiedział, że może mi ufać.



Wiem, że krótki, ale chociaż coś jest. Przepraszam za błędy i dzięki, że to czytacie. Naprawdę.
Postaram się napisać coś jeszcze przed feriami, ale niczego nie obiecuję. Moje ferie zaczynają się 14.01 i po tej dacie NA PEWNO pojawi się nowy rozdział.

sobota, 10 listopada 2012

Rozdział 6

Przepraszam, że ostatnio nic nie dodaje, ale miałam szlaban i cholernie dużo nauki. Postaram się dodawać coś chociaż raz na 2-3 tygodnie.
Dziękuję Anicie za pomoc i pomysł na końcówkę tego rozdziału i na kilka następnych. Co ja bym bez Ciebie zrobiła?




(VICTORIA)





          Obudziłam się w swoim łóżku, słońce było już wysoko. Koło mnie leżał Duff i przytulał się do poduszki. Zaśmiałam się cicho i wstałam. Ledwo postawiłam parę kroków i runęłam jak długa. Popatrzyłam pod nogi. Nasze torby. Duff musiał je wczoraj przynieść i mnie też na pewno przyniósł. To by wyjaśniało śliwę na czole, którą odkryłam gdy weszłam do łazienki i spojrzałam w lustro. Musiałam przypieprzyć w futrynę drzwi mojej sypialni, bo reszta drzwi była o wiele wyższa. Wzięłam prysznic i owinięta w ręcznik weszłam do pokoju. Blondyn na szczęście jeszcze spał. Wzięłam pierwsze ciuchy z szafy i wróciłam do łazienki. Próbowałam jeszcze jakoś zakryć wielkiego siniaka, ale mi się nie udało, więc zrezygnowana zeszłam na dół zrobić nam jakieś późne śniadanko. Zapakowałam wszystko na tacę i zaniosłam mojemu blondynowi. Już nie spał.
-Dzień dobry, kochanie. Jak się spało?
-Z tobą lepiej.- uśmiechnął się. Podałam mu tacę i usiadłam obok.
-Wiesz może skąd to się wzięło?- wskazałam na śliwę na moim czole. Duff spuścił głowę lekko zawstydzony.
-Przepraszam, to było niechcący. Niosłem cię i byłaś za wysoko i walnęłaś w to drewniane coś nad drzwiami.
-Doba nic się nie stało, ale jak ja to wyjaśnię  szkole?
- Eeeee, coś wymyślisz.- uśmiechnęłam się do niego i chwyciłam kanapkę z tacy. Duff popatrzył jeszcze na mnie, a potem też zabrał się za jedzenie.
    Blondyn odstawił tacę na szafkę, popatrzył na mnie z uśmiechem.
-Łaskotki!!!- i z tym okrzykiem rzucił się na mnie i zaczął łaskotać. Śmiałam się tak, że aż mnie brzuch rozbolał. Po chwili zaczęłam się wić i próbowałam mu uciec. Nagle łóżko się skończyło i przypieprzyłam plecami o podłogę. Jęknęłam. Koło mnie jak długi leżał Duff. Wykorzystałam to, że jeszcze się nie podniósł i tym razem to ja go łaskotałam. Kilka minut później chwyciłam poduszkę z łóżka i rzuciłam nią w chłopaka. Błyskawicznie poderwałam się z podłogi, chwyciłam drugą poduszkę i przeskoczyłam na drugą stronę łóżka. Chwilę później Duff znalazł się koło mnie i rozpoczęliśmy naszą wielce pasjonującą wojnę na poduchy. Biegaliśmy po całym domu i rzucaliśmy się poduszkami lub po prostu się nimi biliśmy. Przystanęliśmy w salonie i śmiejąc się kontynuowaliśmy bitwę. Nagle, kiedy miałam zamiar uderzyć moją ,,morderczą'' bronią w Blondyna, on uderzył w nią swoją. Poduszki pękły i w moim salonie zaczął padać puchowy śnieg. Duff zachwycony patrzył na piórka. Otworzył usta i zaczął łapać ,,śnieg'' na język. Zaczęłam się śmiać, tak, że po chwili leżałam na podłodze trzymając się za brzuch.
-Duff, tego się nie je.- zdołałam wykrztusić po minucie. Blondyn spojrzał na mnie bardzo zdziwiony.
-Ale jak to?
-To nie jest śnieg, tylko pióra. Piór się nie je.
-Serio?- pokiwałam głową i z wysiłkiem wstałam.
-Duff, wypluj te pióra, bardzo cię proszę.- chłopak zrobił cierpiętnicza minę i wypluł piórko na podłogę. Rozejrzałam się po salonie. Wyglądał jakby przeleciała przez niego przynajmniej setka ptaków. Białe piórka leżały dosłownie wszędzie, a jeszcze więcej wirowało w powietrzu. Spojrzałam na Blondyna. Miał pełno piórek we włosach i był nimi oblepiony. Odwróciłam się i podeszłam do lustra. Wcale nie wyglądałam lepiej. Westchnęłam ciężko. Jak ja to posprzątam? I kiedy pozbędę się tych cholernych piór? Jeszcze raz westchnęłam.
      W tym momencie otworzyły się drzwi i do domu wpadł Izzy. Rozejrzał się i kiedy jego wzrok spoczął na nas, stanął jak wmurowany.
-Boże, co tu się działo?
-Yyyy, a gdzie się podziało cześć?
-Cześć, co tu się działo?
-Oj nic. Mała wojna na poduchy.
-Aha, właśnie widzę, dzieciaki.- uśmiechnął się ironicznie.- Przysłali mnie żebym sprawdził czy już wróciliście.
-Tak, wczoraj w nocy.- wyszłam z salonu i stanęłam przed brunetem otrzepując się z piór.
-A tobie co się stało w głowę?
-Nic, bliskie spotkanie z drzwiami.
-Aaa.- po chwili Duff stanął koło mnie.
-Izzy, chcesz kawę albo śniadanie?
-Yhy.- zostawiłam chłopaków samych i poszłam do kuchni. Szybko zrobiłam talerz kanapek i kawę, i zawołałam chłopaków. Zjedli to w 5 minut.
-Dobra, to teraz przebieżcie się i idziemy do nas.- powiedział mlaskając.
-Daj nam 20 minut.
-Ok.- pobiegłam z Blondynem na górę, chwycilam ubrania i kilka sekund przed nim wpadłam do łazienki.
-Hej!- usłyszałam oburzone krzyki chłopaka. Zaśmiałam się pod nosem. Prysznic brałam dopiero co, więc zajęłam się wyczesywaniem piór z moich włosów. Kiedy pozbyłam się mniej więcej 3/4, przebrałam się i wyszłam. Duff czekał na łóżku.
-Kochanie, wiesz, że na dole jest druga łazienka.- on tylko wzruszył ramionami i wszedł do pomieszczenia. Uśmiechnęłam się i zaczęłam sprzątać (czyt. wrzucać wszystko na łóżko, pod nie lub do szafy).
-Vic! Pomóż!- usłyszałam po chwili głos Blondyna. Weszłam do łazienki i zobaczyłam Duffa przed lustrem, ze szczotką zaplątana we włosy.
-Ratuj moje włosy, błagam!- uśmiechnęłam się do niego. Podeszłam i stanęłam za chłopakiem. Przyjrzałam się skołtunionym włosom. Zaczęłam delikatnie rozplątywać kosmyki. Chłopak co chwilę jęczał, że go za mocno ciągnę. Jakieś 5 minut później do pomieszczenie wszedł Izzy.
-Już, gotowi?
-Jeszcze nie.- pokazałam mu włosy, którymi się zajmowałam. Westchnął, pokręcił głową i poszedł. Wzięłam się znowu za rozplątywanie. Około pół godziny później udało mi się rozplątać wszystkie supły i nawet nie wyrwałam Blondynowi za dużo włosów. Wzięłam tę szczotkę i zaczęłam delikatnie rozczesywać włosy chłopaka. Przy okazji wyjmowałam mu piórka.
-Dzięki.- powiedział chłopak kiedy skończyłam i pocałował mnie w policzek. Zeszliśmy na dół trzymając się za ręce. Bruneta zastaliśmy w kuchni.
 -Nasze gołąbeczki już skończyły się upiększać? To idziemy.- nie odezwałam się słowem na ten komentarz. Uśmiechnęłam się tylko i nadal trzymając Duffa za rękę wyszłam z domu.
         Ich, eee samochodu nie było przed domem. Wywnioskowałam więc, że chłopcy musieli go już zabrać. Musieliśmy iść na piechotę, co przyznam szczerze wcale mi się nie uśmiechało. Po drodze Izzy wypytywał nas o koncert, a my z ogromną chęcią i podekscytowaniem odpowiadaliśmy na każde pytanie.
-Kiedyś pojedziemy w trasę z Aerosmith. Zobaczycie.- powiedział Brunet rozmarzonym głosem- w chwili gdy stanęliśmy przed drzwiami ich domu. Otworzyliśmy je i niespiesznie weszliśmy do środka.
-Ooo, zakochana parka wróciła z wycieczki.- usłyszałam głos Axla.
-Chodźcie do salonu. Musicie nam koniecznie opowiedzieć wszystko ze szczegółami.- powiedział energicznie Slash- Eee, no może nie wszystko.- zachichotał. Weszliśmy do salonu i opadliśmy na kanapę. Przez najbliższe 2 godziny opowiadaliśmy  o koncercie popijając Danielsa. Kiedy wszystkie pytania się skończyły, włączyliśmy telewizję i zaczęliśmy oglądać jakiś kiepski film. Po dwudziestu minutach zasnęłam przytulona do Blondyna.
         Obudziłam się i zobaczyłam na koszulce Duffa coś jakby ciemne włosy. Zaraz, zaraz, wróć. Włosy?! Poderwałam się szybko i spojrzałam jeszcze raz na mojego Blondyna. Jego koszulka była zaśmiecona włosami. Na dywanie i oparciu kanapy też leżały włosy. MOJE włosy. Pobiegłam do lustra. Moja piękna, czarna szopa zniknęła. Pojawiła się za to krótka, nierówno obcięta szczecina. Wrzasnęłam z wściekłości i dalej wrzeszcząc szukałam Kate. Byłam pewna, że to ona obcięła mi włosy. Zamiast niej w kuchni na stole znalazłam karteczkę.


                                                              Kochany Steve!
                                                 Musiałam już wracać do domu.  
                                                Pociąg mam o 3.30. Zadzwonię
                                                jak będę na miejscu. Niedługo 
                                               odwiedzę Cię znowu.
                                                                              Buziaki, Kate.
 

     Co za dziwka! Wstała wcześnie, obcięła mi włosy i spierdoliła do domu. Niech tylko wróci. Zajebie, zemszczę się, pomszczę świątynię na mojej głowie, którą ta szmata zniszczyła. Wzięłam drugą karteczkę, napisałam krótki liścik, w którym poinformowałam chłopaków, że wrócę za pół godziny i poszłam do fryzjera. Chcąc, nie chcąc musiałam przecież wyrównać te włosy, a co za tym idzie jeszcze bardziej je skrócić. Weszłam do pierwszego napotkanego salonu fryzjerskiego. Młoda fryzjerka aż krzyknęła kiedy zobaczyła w jakim stanie znajdowały się moje włosy. Błyskawicznie posadziła mnie na fotelu i zajęła się ratowanie tego co zostało z mojej świątyni. Wyszłam po 45 minutach z równo obciętymi włosami. Wyglądałam okropnie, ale nie mogłam tego zmienić, więc nie było sensu się nad sobą użalać. Nie było mnie dłużej niż planowałam, więc najszybciej jak mogłam wróciłam do domu chłopców. Weszłam do salonu.
-Hej!- stali odwróceni do mnie plecami i kiedy obejrzeli się, wszyscy wytrzeszczyli oczy za zdziwienia.
-Vic! Dlaczego obcięłaś włosy?- zaczęli na mnie wrzeszczeć i nie dali mi dojść do głosu. Kiedy się wreszcie uspokoili mogłam im odpowiedzieć.
-To nie ja, tylko twoja kochana siostrzyczka, Steve, a wyszłam do fryzjera żeby mi to wyrównał.
-Ja ją zabije, zabije gówniarę!- takie i podobne okrzyki wysłuchiwałam przez dobra 15 minut. Wiedziałam, że zrozumieją, że obcięcie mi włosów to bardzo duża strata, bo sami traktowali je jak świętość. Steven był wkurzony jak nigdy. Zadzwonił do Kate, ale nie odebrała. Potem wszyscy rzucili się na mnie, zaczęli mnie przytulać i pocieszać, że przecież włosy mi odrosną. Byłam im za to bardzo wdzięczna. Postanowiłam więc, że wynagrodzę im to i przy okazji poprawie sobie humor, i zabiorę ich do jakiejś kawiarni na ciasto i kawę.
-Chłopaki, przebierzcie się i chodźcie.
-Ale gdzie?
-Zobaczycie. Mam dla was niespodziankę. Pospieszcie się, a ja tu na was poczekam.- usiadłam w fotelu i popatrzyłam na nich. Jeszcze chwilę tak stali, a potem każdy pobiegł do siebie. Około 15 minut później wszyscy byli już gotowi. Wyszliśmy, a ja poprowadziłam ich w stronę jedynej znanej mi w tej okolicy kawiarni.
        Było ciepło i słonecznie, więc usiedliśmy przy stoliku na dworze. Kilka chwil później podeszła do nas kelnerka.
-Zamówcie sobie co chcecie. Ja płacę.- chłopcy chwycili karty i zaczęli zasypywać kelnerkę zamówieniami. Na szczęście idąc do fryzjera wypłaciłam trochę pieniędzy z konta, które babcia założyła mi gdy byłam mała i wpłacała co miesiąc trochę pieniędzy. Uzbierała się niezła sumka. Na koniec zamawiałam ja. Kelnerka lekko zdziwiona odeszła z naszym zamówieniem. 10 minut później przyniosła nam wszystko na kilku tacach. Chłopcy rzucili się i pochłonęli wszystko w 20 minut. Potem dopili kawę, a ja poprosiłam o rachunek. Zapłaciłam i poszliśmy. Po drodze wstąpiliśmy jeszcze do sklepu uzupełnić zapas alkoholu, który po wczorajszej nocy i kilku wcześniejszych znacznie się uszczuplił. Zostało może z 6 butelek, a tyle to sam Slash wypije. Szliśmy więc obładowani dzwoniącymi reklamówkami, ja niosłam inne produkty spożywcze, gdyż chłopcy ubzdurali sobie, że alkohol jest za ciężki żebym go niosła. Uzupełniliśmy więc oprócz tego zapasy z lodówki. Dotarliśmy do domu zmęczeni. Rozpakowaliśmy jeszcze zakupy, a potem padliśmy na trawie w ogrodzie. Słońce świeciło, na niebie ani jednej chmurki, gorąco. Idealne warunki do opalania się. Przewróciłam się na brzuch, zdjęłam koszulkę i ułożyłam ją sobie pod głową. Chwilę później usłyszałam, że ktoś się podnosi. Uniosłam głowę. Rudy.
-Axl, gdzie idziesz?
-Pić mi się chce.
-A przyniesiesz mi też?
-A co chcesz?
-Danielsa.- uśmiechnęłam się do niego i oblizałam. Chłopak pokiwał głową i poszedł.- Dzięki Rudy, kochany jesteś.- uśmiechnęłam się.
-Hej!- usłyszałam stłumiony głos Duffa. Obejrzałam się.- A ja to co? Jego kochasz a mnie już nie?
-Duff, nie żartuj. Ciebie kocham najbardziej.- posłałam mu pocałunek i ułożyłam się wygodniej. Po chwili Axl  przyniósł mi butelkę. Podziękowałam, otworzyłam ją i wypiłam 1/3 duszkiem. Potem zamknęłam Danielsa ponownie i położyłam w cieniu obok mnie. Nagle przypomniałam sobie, że lekarz kazał mi brać jakiś antybiotyk, bo podobno jestem chora. Podniosłam się z westchnieniem, narzuciłam koszulkę i poszłam do salonu, gdzie zostawiłam torbę. Wyjęłam z niej tabletki, wróciłam do ogrodu i popiłam je Danielsem. Położyłam się z powrotem i kilka chwil później zasnęłam.

piątek, 12 października 2012

Rozdział 5

(VICTORIA)

Inspiracją do napisania początku tego rozdziału był teledysk do November Rain.
Ten rozdział dedykuję każdemu, kto to czyta. Szczególnie Michelle, Anicie i Weronice. Nie wiem dlaczego to czytacie, bo piszę beznadziejnie, ale dziękuję. 
I jeszcze specjalna dedykacja dla Asi i Czarusia, naszej zakochanej pary.



    
        Do wieczoru miałam jeszcze dużo czasu, dlatego poszłam do siebie, ogarnęłam trochę pokój(czyt. wzięłam wszystkie ciuchy z podłogi i łóżka i wrzuciłam do szafy), chwyciłam mojego akustyka i poszłam odwiedzić rodziców. Na cmentarz miałam daleko, ale nie chciałam jechać autobusem. Za duży ścisk i za dużo ludzi. Poszłam na piechotę. Dzień był piękny, słońce świeciło, ani jednej chmury na niebie. Przyglądałam się miejscom, które mijałam i myślałam o chłopakach, o Duffie i na jego wspomnienie automatycznie się uśmiechałam. Moje myśli krążyły wokół Blondyna, kiedy spostrzegła, że stoję już przy bramie cmentarza. Westchnęłam i weszłam pomiędzy groby. Moi rodzice leżeli na środku cmentarza, więc najpierw musiałam przedrzeć się przez labirynt nagrobków. Po chwili stanęłam nad czarnymi grobami. Ręką zgarnęłam z nich liście i usiadłam na ławeczce obok. Może to głupie, ale rozmawiam z rodzicami. Ilekroć tu przychodzę, opowiadam im co się u mnie działo. Tym razem nie było inaczej i zaczęłam im opowiadać o chłopakach, Duffie, Kate. Kiedy skończyłam, wzięłam gitarę i zagrałam im kilka piosenek. Zrobiło mi się cholernie smutno. Zaczęłam płakać, a do głowy przyszła mi smutna melodia. Bez zastanowienia zagrałam kilka pierwszych nut. Łzy nadał spływały mi po twarzy, a dłonie delikatnie uderzały w struny. I nagle zaczął padać deszcz, ale nie tak lekko tylko nagle lunęła ściana wody. Nie przejmowałam się tym. Siedziałam, płakałam i grałam dalej.
       Nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłam się gwałtownie i ujrzałam Duffa. Uśmiechnęłam się do niego przez łzy.
-Hej. Czemu płaczesz?- nie mogłam odpowiedzieć. Miałam ściśnięte gardło. Wstałam i przytuliłam się do niego.- Jesteś cała mokra i zziębnięta. Chodź, pójdziemy do nas. Weźmiesz gorący prysznic i przebierzesz się w coś suchego.- Objął mnie i poszliśmy. Na szczęście z cmentarza do domu chłopaków było zdecydowanie bliżej niż do mnie i po kilku minutach staliśmy już w korytarzu ociekając wodą i śmiejąc się jak nienormalni. Chłopcy musieli nas usłyszeć, bo po chwili wszyscy, niestety Kate też, stali i patrzyli na nas. Opanowaliśmy się i Duff opowiedział im jak mnie znalazł. Okazało się, że przyszedł po mnie, ale nikogo nie było w domu. Postanowił mnie poszukać i pierwsze miejsce o jakim pomyślał to był cmentarz. Oddałam gitarę pod opiekę Slasha i chciałam iść pod prysznic. Blondyn objął mnie i poszedł za mną. Popatrzyłam na twarze chłopaków, ale nie zauważyłam na nich zdziwienia. Widać Axl powiedział im o tym, co zobaczył w mojej sypialni. Natomiast na twarzy Kate malowała się szczera nienawiść. Nawet nie próbowała tego ukrywać. Weszliśmy do pokoju Duffa i ja natychmiast skierowałam się do łazienki. Zakluczyłam drzwi, z rzuciłam z siebie mokre ciuchy i weszłam po gorący prysznic. Rozkoszowałam się gorącym strumieniem przez dobre pół godziny. Potem owinęłam się w ręcznik i weszłam do pokoju.
-Duff, mogę pożyczyć od ciebie ubrania?- chłopak odwrócił się do mnie i uśmiechnął.
-Jasne. Poczekaj, zaraz ci coś znajdę.- podszedł do szafy i chwilę w niej grzebał. Potem rzucił mi czarną koszulkę i jakieś z pewnością za małe na niego spodnie, które były dobre na mnie. Uniosłam brew, ale nic nie powiedziałam. Wróciłam do łazienki i szybko się ubrałam. Rozwiesiłam jeszcze moje mokre ubranie na parapecie z nadzieją, że może do jutra się wysuszy. Weszłam do pokoju, ale Duffa już w nim nie było. Poszłam do salonu i tam zastałam wszystkich siedzących na kanapach, fotelach i podłodze. Usiadłam koło Duffa i zauważyłam, że koło niego siedzi Kate. Przewróciłam oczami i położyłam głowę na ramieniu Blondyna. On mnie przytulił i tak siedzieliśmy. Rozmawialiśmy z chłopakami o wszystkim. O muzyce, gitarach, filmach, alkoholu i chwilę później Slash stwierdził, że chętnie by się napił. Niestety nie znalazł niczego, więc musieliśmy wybrać się do sklepu. Poszłam z brunetem.
      Kupiliśmy niezły zapas (oczywiście Slash nie wziął portfela i przez to mój stał się dużo chudszy). Nie wiem jak my to zdołaliśmy donieść do domu, ale kilkanaście minut później znowu siedzieliśmy w salonie. Tym razem każdy trzymał butelkę. Piliśmy do rana i około 9 wszyscy padliśmy nieprzytomni. Obudziłam się około 19 przytulana do Duffa. Chciałam się podnieść, ale mój mózg eksplodował i opadłam na podłogę. Spróbowałam jeszcze raz, tym razem wolniej i ostrożniej. Udało mi się wstać, więc rozejrzałam się po pokoju.Wszyscy leżeli na podłodze i smacznie spali. Po cichu poszłam do kuchni. Naszykowałam tabletki dla chłopaków i Kate, wodę do popicia, a swoje połknęłam. Wróciłam do salonu ze szklankami. Axl i Steven właśnie się budzili.
-Hej, wyspaliście się?- zapytałam podając im tabletki i szklanki. Mruknęli coś niewyraźnie w odpowiedzi. Z racji tego, że Rudy bardziej ogarniał, oznajmiłam mu, że idę do domu. Poszłam jeszcze do łazienki, wzięłam lodowaty prysznic, żeby się orzeźwić. Zabrałam moje mokre (nadal) ubrania i wyszłam. W domu byłam około 21, bo musiałam wpaść do sklepu. Cholera, zostawiłam gitarę u chłopaków. Postanowiłam, że wpadnę po nią jak tylko sprzątnę roztrzaskane butelki z salonu i wytrę krew Slasha. Jakoś wcześniej nie miałam na to czasu. Pół godziny później szłam w stronę domu chłopaków. Prawdą jest, że nic mi się już nie chciało, ale wolałam nie zostawiać gitary u chłopaków. Kiedy nareszcie do nich dotarłam, była zmęczona i nie miałam siły, ale wiedziałam, że i tak będę musiała jeszcze wrócić. Nie miałam zamiaru tu dzisiaj nocować. Zapukałam. Drzwi otworzył mi Axl. Był trochę zdziwiony. Przywitałam się z nim i zapytałam, czy wie, gdzie Slash położył moją gitarę. Wytłumaczył mi i kilka minut później miałam już wychodzić, kiedy podszedł do mnie Duff. Objął mnie w pasie.
-Idziesz już?- wyszeptał mi na ucho.
-Tak.
-Zostań. Proszę.
-Nie mogę Duff. Chce iść do domu.
-To poczekaj chwilę.- pobiegł do siebie i po chwili wrócił przebrany.- Ok. Możemy iść.
-Jak to możemy?
-No... Idę z tobą.- wzruszyłam ramionami, wzięłam go za rękę i poszliśmy.
        Po drodze prawie w ogóle nie rozmawialiśmy. Gdy dotarliśmy na miejsce, byłam już tak padnięta, że miałam na nic siły. Zdołałam tylko dojść do łóżka. Padłam na nie i zasnęłam od razu. Obudziłam się wtulona w Blondyna. On jeszcze spał, więc wykorzystałam to i poszłam pod prysznic. Ubrania chłopaka wrzuciłam do kosza na pranie. Do pokoju wróciłam owinięta ręcznikiem i zobaczyłam, że chłopak już nie śpi tylko mnie obserwuje.
-No co?
-Nic. Ślicznie wyglądasz.
-Dzięki.- odwróciłam się od niego i wyjęłam czyste ubrania. Wróciłam do łazienki i szybko się ubrałam. Potem Duff poszedł pod prysznic, a ja do kuchni. Zrobiłam śniadanie i zaparzyłam kawę. Już miałam wołać Blondyna, kiedy poczułam, że ktoś mnie obejmuje i całuje w policzek.
-Co tak ślicznie pachnie?
-Kawa i jajecznica. Lubisz?
-Yhy.- usiedliśmy przy stole i zjedliśmy, moje pomysłowe śniadanko.- Masz jakieś plany na dzisiaj?
-Nie.
-To dobrze. Chcę cię gdzieś zabrać.
-Gdzie?
-Niespodzianka.
-Powiedz, powiedz, powiedz. Prooooooooooszę!
-Nie. Przyjadę po ciebie za godzinę.- pożegnał się i wyszedł. Westchnęłam i poszłam spakować kilka rzeczy do torby. Nie wiedziałam gdzie jedziemy, ani jak długo nie będzie mnie w domu. Byłam za to bardzo ciekawa co takiego wymyślił mój Blondyn.
        Kiedy przyjechała po mnie ich wspólnym samochodem, od razu próbowałam z niego wyciągnąć gdzie jedziemy, ale chłopak się uparł i nie miał zamiaru puścić pary z ust. Jechaliśmy dość długo, więc w końcu zasnęłam. Gdy się obudziłam, słońce akurat zachodziło. Rozejrzałam się. Byliśmy na jakimś pustkowiu. Bardzo pięknym pustkowiu. Wokół mnie widziałam tylko kilka drzew, krzewy, niedaleko była jakaś łąka, mały wodospad, który później tworzył jeziorko i strumień. Tu było jak w bajce. Brakował tylko Duffa. Rozejrzałam się ponownie i tym razem dostrzegłam Blondyna. Leżał koło wodospadu i machał do mnie. Po chwili koło niego zjawił się tęczowy jednorożec. Wiedziałam, że to jest zbyt bajkowe. Obudziłam się w chwili, gdy jechaliśmy na naszych jednorożcach po tęczy. Westchnęłam i otworzyłam oczy. Byliśmy w jakimś dużym mieście. Chwila, moment. Vegas? Abo Duff zna jakieś skróty, albo jechaliśmy baaardzo szybko, bo inaczej ja muszę jeszcze śnić.
-Duff, czy my jesteśmy w Vegas?
-Tak.- spojrzał na mnie i zobaczył, że ze zdziwienia szczęka mi opadła.
-A co my tu robimy, do cholery?
-Teraz już mogę ci powiedzieć. Przyjechaliśmy na koncert Aerosmith.- jeśli wtedy miałam zdziwioną minę, to nie wiem jak można by nazwać to co teraz było widać na mojej twarzy. To był zespół, którego słuchałam jeszcze jako małe dziecko i często kiedy nie mogłam zasnąć, babcia puszczałam mi ich płyty. Zaparkowaliśmy kilka przecznic od miejsca koncertu i dalej poszliśmy na pieszo. Nadal nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
                                                           Kilka godzin później...
         Koncert był zajebisty, aż gardło mnie boli od krzyków i śpiewania. Jestem cholernie wdzięczna Duffowi, że mnie na niego zabrał. Jest około 5 rano, a my wracamy do domu. Cały czas szczerze się prawie tak jak Steven. Nigdy nie zapomnę tego koncertu. Po chwili powieki mi opadły i odpłynęłam do krainy tęczy, wodospadów i jednorożców.

sobota, 29 września 2012

Rozdział 4

(VICTORIA)




        Wróciłam do domu zmęczona. Usiadłam w fotelu, ale długo sobie nie posiedziałam, bo przecież musiałam się przebrać. Westchnęłam i poszłam do swojego pokoju. Otworzyłam szafę i przejrzałam jej zawartość. Wyjęłam czerwoną bluzkę z Aerosmith i przetarte spodnie. Poszłam do łazienki, ogarnęłam włosy i przebrałam się. Zastanawiałam się czy pomalować oczy i doszłam do wniosku, że kredka i tusz w zupełności wystarczą. Wyszłam z łazienki, ubrania rzuciłam na łóżko i poszłam na dół zrobić sobie kawę. Włączyłam telewizję, usiadłam na kanapie i powoli sączyłam swój napój. Oglądałam jakiś nudny film o facecie, który uciekł z więzienia i chciał się zemścić na swojej żonie. Właśnie miał ją zabić, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Ruszyłam się z miejsca i otworzyłam drzwi. Za nimi ujrzałam blond czuprynę Stevena.
-Cześć. Gotowa jesteś?
-Hej. Pewnie.
-To chodź.
-Daleko to?
-Nie.- szliśmy chwilę w milczeniu aż coś mi się przypomniało.
-Steve, dlaczego twoja siostra mnie nie lubi? Zrobiłam jej coś?
-Nie, tylko jest zazdrosna.
-Zazdrosna? O co?- chłopak spojrzał na mnie jak na idiotkę.
-Nie o co, tylko o kogo. O Duffa.- zdziwiłam się.
-Ale jak to? Dlaczego?
-Nie mów, że nie wiesz. Przecież ty mu się podobasz, a Kate się w nim zakochała.
-Ja mu się podobam?- zdziwiłam się, ale słowa Stevena wywołały u mnie dziwne uczucie. Poczułam ciepło i szczęście i mimowolnie się uśmiechnęłam.
-Vic?
-Tak?
-Odpowiedz mi szczerze na jedno pytanie. Zakochałaś się w Duffie?- popatrzyłam a bandanę, którą dostałam od Żyrafy i zdziwiła mnie moja odpowiedź.
-Tak, ale nie powiesz mu, prawda?
-Jak chcesz żebym nie mówił to nie powiem.
-Dzięki Steve.- przytuliłam blondyna, ale dręczyło mnie jeszcze jedno.- Kiedy twoja siostra wraca?
-Nie wiem. Chciałbym, żeby pojechała jak najszybciej. Lubię ją, ale zawsze kiedy przyjeżdżała musiałem ją siłą odciągać od Duffa. Kiedyś on się przez nią załamał, bo moja siostrzyczka doprowadziła do tego, że rzuciła go dziewczyna. Była dla niej wredna i w ogóle, groziła jej, że jeśli nie zostawi Duffa to ją zabije.
-Nie powiem, fajną masz siostrę.- trochę przestraszyły mnie słowa chłopaka, ale na razie postanowiłam się tym nie przejmować. 
-To tutaj.- rozejrzałam się. Staliśmy przed jakimś zapuszczonym, starym barem.
-Ktoś tu przychodzi?
-Czasem tak, ale dzisiaj jest zamknięte i właściciel pozwolił nam zrobić próbę.- pokiwałam głową i weszliśmy do środka. W moje nozdrza uderzył smród stęchlizny, dymu i alkoholu. Podłoga lepiła się niemiłosiernie i zdziwiłam się, że jeszcze nikt się do niej nie przykleił. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i koło baru zauważyłam małą scenę, na której chłopcy rozkładali swój sprzęt. Podeszliśmy do nich.
-Cześć, Vic.- powitał mnie Mop z szerokim uśmiechem na twarzy, a Kate obejrzała się i chyba próbowała zabić mnie wzrokiem, kiedy blondyn mnie przytulił.
-Cześć.-przywitałam się ze wszystkimi i kiedy blondyn mnie puścił usiadłam na krześle jak najdalej Kate.  Chłopcy weszli na scenę i zaczęli grać. Byli świetni. Duff miał racje kiedy mówił, że Slash gra świetnie. On naprawdę jest zajebisty. Siedziałam tak z otwartymi ustami i wsłuchiwałam się w muzykę. Muszę przyznać, że najbardziej urzekły mnie głos Rudego i solówki Slasha. Minęło kilka godzin, ale ja nie zauważałam upływu czasu. Około 2 w nocy chłopcy skończyli grać, zwinęli sprzęt i spakowali do samochodu, o ile ich starego grata można było tak w ogóle nazywać. Napiliśmy się jeszcze czystej, zapakowali mnie siłą do samochodu i postanowili odwieźć. Kiedy dotarliśmy na miejsce, chłopcy byli bardzo śpiący, więc namówiłam ich żeby zostali na noc. Padli tak jak stali i tylko ja i Duff jeszcze się jakoś trzymaliśmy. Kate zasnęła już dawno i Steve z Izzym położyli ją na mojej kanapie. Poszliśmy do mojej sypialni. Usiadłam na łóżku wcześniej zrzucając z niego stertę ciuchów.
-Duff?- chłopak usiadł koło mnie i popatrzył mi w oczy.
-Tak?
-Świetnie graliście dzisiaj.
-Dzięki. Vic?
-Tak?- popatrzyłam w oczy blondyna i już wiedziałam co chce powiedzieć.
-Chyba się w tobie zakochałem.- westchnął i spuścił wzrok. Złapałam go delikatnie za brodę i podniosłam głowę tak, żeby patrzył mi w oczy. Pochylił się w moją stronę i delikatnie pocałował mnie w usta. Nie protestowałam i po chwili całował mnie namiętnie i zachłannie. Z zaangażowaniem oddawałam każdy pocałunek. Objął mnie i delikatnie wciągnął na swoje kolana. Objęłam go nogami w pasie, a dłonie wplotłam w jego włosy. Nie myślałam o niczym, mój świat skurczył się do Duffa całującego mnie coraz pewniej i mocniej. Całowaliśmy się tak bardo długo, a potem zasnęliśmy przytuleni do siebie.
         Obudziłam się około 11. Rozejrzałam się po pokoju i ujrzałam Duff wpatrującego się we mnie z uśmiechem na twarzy.
-Dzień dobry, kochanie. Jak się spało?- zapytał całując mnie delikatnie w usta.
-Zajebiście. A ty, wyspałeś się?
-Tak- patrzę mu w oczy i po chwili zaczynamy się całować. Nagle drzwi mojego pokoju się otworzyły i wszedł Axl.
-Vic, masz co...- zamurowało go. Stał i patrzył na nas. Duff leżał na mnie, ale już mnie nie całował, natomiast ja go obejmowałam i byłam trochę zła na Rudego.- Sorry, nie chciałem wam przeszkadzać.
-Nic sie nie stało. Co chciałeś?- postanowiłam, że jednak mu wybaczę i dowiem się o co chodzi.
-Chciałem coś, bo Slash szedł i potknął się o butelkę i sobie nogę rozciął i mu teraz dużo krwi leci.- wyskoczyłam z łóżka jak oparzona i pobiegłam na dół. W salonie zastałam Slash siedzącego na podłodze. Trzymał się za nogę i widziałam tylko krew. Pobiegłam do kuchni i chwyciłam apteczkę. Z prędkością światła wróciłam do pokoju. Uklęknęłam koło chłopaka. Delikatnie odsunęłam jego dłonie od rany i wyjęłam z niej resztki szkła. Otworzyłam apteczkę i chwilkę w niej grzebałam szukając wody utlenionej. Kiedy ją znalazłam, przeczyściłam skaleczenie. Na szczęście okazało się, że rana jest płytka, ale za to długa. Wyjęłam jeszcze bandaż i gazę, i opatrzyłam nogę Slasha. Potem spojrzałam na jego twarz. Był zapłakany. Zrobiło mi się go żal, więc przytuliłam chłopaka i pogłaskałam go po buszu na głowie i plecach. Po chwili chłopak się uspokoił. Wstałam i pomogłam podnieść się koledze. Wygoniłam wszystkich do kuchni i kazałam im zrobić śniadanie, a sama miałam zamiar iść pod prysznic i przebrać się. Już miałam iść , ale Duff przytrzymał mnie.
-Mam się czuć zazdrosny?- wyszeptał mi na ucho.- uśmiechnęłam się i pokręciłam głową. Potem pobiegłam na górę.
       Po dziesięciu minutach wróciłam do kuchni. Na stole piętrzył się stos kanapek z serem, pomidorem i ogórkiem. Usiadłam koło Duffa, a z jego drugiej strony usiadła Kate. Jakimś cudem udało nam się zjeść te wszystkie kanapki. Potem chłopcy musieli iść, ale obiecali, że wieczorem porwą mnie do siebie, albo do jakiegoś baru.






Przepraszam, wiem, że krótki, ale nie mam ostatnio ani czasu, ani pomysłu co pisać. Postaram się zebrać i coś wymyślić, ale niczego nie obiecuje.

piątek, 21 września 2012

Rozdział 3

(IZZY)


     Kiedy weszliśmy do domu naszej nowej przyjaciółki, Axl ją zawołał, ale nie dostał żadnej odpowiedzi. Duff zaprowadził nas pod drzwi sypialni Vic i zapukał. Nikt mu nie odpowiedział, więc otworzył drzwi. Rozejrzeliśmy się po pokoju. Zobaczyłam, że dziewczyna śpi na parapecie, więc wziąłem ją na ręce i przeniosłem na łóżko. Slash przykrył ją kołdrą i po cichu wyszliśmy.
-To co robimy skoro Vic śpi?
-Zaczekamy na dole aż się obudzi.- powiedział Duff. No to zeszliśmy na dół i rozsiedliśmy się w salonie. Po godzinie nam się znudziło i postanowiliśmy trochę pochodzić po domu. Mop postanowił, że zostanie, bo już widział dom dziewczyny i tylko poprosił żebyśmy nie zrobili bałaganu. Przeszukanie domu zajęło nam około dwie godziny i wróciliśmy do salonu. Włączyłem telewizor i oglądaliśmy jakiś nudny serial.
-A co wy tu robicie?
-O, Vic obudziłaś się wreszcie.
-Przyszliśmy zabrać cie do nas.
-Mogliście mi chociaż śniadanie zrobić.


(VICTORIA)


     No bez jaj. Budzę się rano (czyli o 13) w swoim łóżku. Schodzę na dół, patrze, a tu mój salon opanowali kosmici. Poszłam do kuchni, wstawiłam sobie wodę na kawę i otworzyłam lodówkę. Wyjęłam z niej jogurt truskawkowy i usiadłam na krześle. Po chwili dołączyli do mnie chłopcy.
-Jesteś na nas zła?- zapytał Duff.
-Może.- uśmiechnęłam się do niego, a wszyscy posmutnieli.-No żartuje przecież. Nie jestem zła.-od razu się rozweselili.
-No to jedz, ubierz się i porywamy cie do nas.
-Że co proszę?
-No dzisiaj idziesz do nas, przecież nie będziemy cały czas siedzieć u ciebie.
-No dobra.- zjadłam jogurt i poszłam się ubrać, ale najpierw poszłam pod prysznic. Wychodzę z łazienki owinięta ręcznikiem, a na moim łóżku siedzi Duff. Trochę się zawstydził gdy zobaczył, że mam na sobie tylko ręcznik.
-Przepraszam, poczekam za drzwiami.- blondyn wyszedł z pokoju, a ja się ubrałam i otworzyłam drzwi.
-Wchodź. Chciałeś coś?
-Yhy. Chłopacy poszli trochę ogarnąć dom, a ja mam cie przyprowadzić.
-Aha.- ruszyłam w stronę łazienki, a Duff poszedł za mną. Stanęłam przed lustrem i wzięłam kredkę. Szybko i sprawnie pomalowałam sobie oczy i poszliśmy.
      W drodze do ich domu prawie w ogóle nie rozmawialiśmy. Okazało się, że mieszkają na drugim końcu miasta, więc kiedy stanęliśmy przed ich domem byliśmy już nieźle zmęczeni. Popatrzyłam na dom i zdziwiłam się. To była duża, stara kamienica. Popatrzyłam na chłopaka, a on popchnął mnie w stronę drzwi. Niepewnie do nich podeszłam i już miałam chwycić za klamkę kiedy drzwi otworzyły się same. Na progu stali chłopcy. Zaśmiałam się na ten widok, gdyż Axl miał w ręku mopa, a na rękach różowe, gumowe rękawiczki, Steven miał w rękach miotełkę do kurzu a na sobie miał biały fartuszek w czerwone kropki, Slash trzymał rurę od odkurzacza, a Izzy trzymał szmatkę i puszkę z jakimś środkiem do czyszczenia.
-Oooo. Już jesteście.
-My już skończyliśmy. Wchodźcie.- weszliśmy do środka. Poczułam silny zapach środków czyszczących i się zdziwiłam, bo faktycznie był tu porządek. Spojrzałam na Duffa i zaczęłam się śmiać jeszcze głośniej, gdy zobaczyłam jego minę.Był bardzo zdziwiony, a ja nie wiedziałam dlaczego.
-Duff, co cię tak dziwi?
-Yyyy, no bo tu nigdy nie było tak czysto.- zaśmiałam się, ale po chwili ogarnęłam się i przywitałam z chłopakami. Ja z blondynem poszliśmy do salonu i usiedliśmy na kanapie, a reszta gdzieś zniknęła. Po chwili wrócili już normalnie ubrani i bez żadnych przyborów do sprzątania. Rozsiedli się wygodnie na fotelach.
-I jak, podoba ci się, Vic?
-No pewnie. Macie super dom, Rudy.- gadaliśmy i śmialiśmy się dobre kilka godzin. Nagle drzwi, na które mieliśmy dobry widok z naszych miejsc otworzyły się (i gdybym była wredna skończyłabym w tym momencie, ale nie jestem, więc cieszcie się i czytajcie dalej).
       W progu stała dziewczyna, o blond włosach. Na oko była w moim wieku, może rok młodsza.
-Kate, co ty tu robisz?- wykrzyknął Steven i podbiegł do blondynki.
-Przyjechałam do ciebie. Mogę jakiś czas z wami mieszkać? Proszę?
-Jasne, nie ma sprawy.- siedziałam koło Duff i się do siebie uśmiechaliśmy, kiedy Kate to zauważył obrzuciła mnie wrogim spojrzeniem. Spojrzałam na blondyna zdziwiona, ale on chyba rozumiał z tego tyle co ja, albo jeszcze mniej.
-Kto to?- zapytałam Stevena.
-To moja siostra, Kate.
-Kate, to jest Vic, nasza przyjaciółka.
-Właśnie widzę.- warknęła, wzięła swoją torbę i pomaszerowała na górę. Popatrzyłam zdziwiona na Stevena.
-O co jej chodzi?
-Nie mam pojęcia. Zazwyczaj jest miła.- wzruszyłam ramionami i wróciłam na kanapę koło mopa. Po chwili blondi zeszła na dół. Popatrzyła na wszystkich i uśmiechnęła się do chłopaków i wydawało mi się, że uśmiech, który posłała Duffowi był yyy uwodzicielski? Mi posłała lodowate spojrzenie i bezceremonialnie wepchnęła się pomiędzy mnie, a żyrafę. Młoda zaczęła się tak rozpychać, że po chwili przeniosłam się na drugą kanapę koło wiewióry. Potem jeszcze długo siedzieliśmy i gadaliśmy. Około trzeciej postanowiłam wracać do domu. Pożegnałam się ze wszystkimi i wyszłam. Ruszyłam pustą o tej porze ulicą, ale kilka metrów od ich domu dogonił mnie Duff.
-Vic, poczekaj. Zostawiłaś kurtkę.- faktycznie, gdy szłam do chłopaków wzięłam ze sobą coś do ubrania, bo wiedziałam, że jak będę wracać to będzie zimno. Odwróciłam się do chłopaka. Rzeczywiście, niósł moją kurtkę.
-Dzięki, Duff.- wzięłam od niego kurtkę i od razu ją założyłam, bo szczerze mówiąc zrobiło mi się zimno.
-Przyjdziemy jutro do ciebie,ok?
-Jasne przychodźcie.-już chciałam się odwrócić i iść, ale blondyn przyciągnął mnie do siebie i przytulił.
-Do jutra, Vic.
-Do jutra, Duff.- uśmiechnęłam się do niego i pomachałam wesoło. Potem ruszyłam do domu. Zastanawiałam się o co chodzi siostrze Stevena, ale nic nie wymyśliłam, poza tym po kilku butelkach Danielsa nie myślałam zbyt trzeźwo. Po około 45 minutach stanęłam przed drzwiami mojego domu. Byłam zmęczona i nie wyspana, więc poszłam od razu do łazienki i pod prysznic. Gdy wróciłam do pokoju, na łóżku zauważyłam bandanę Duffa. Uśmiechnęłam się, położyłam ją na szafce obok łózka i poszłam spać.
       Obudziłam się około 9, czyli to był jeszcze środek nocy i przypomniałam sobie wczorajszy dzień. Westchnęłam i spojrzałam na szafkę, granatowa bandana mojego blondyna nadal tam leżała. Wzięłam ją i obwiązałam sobie wokół nadgarstka. Powoli podniosłam się z łóżka, ale moją głowę i tak przeszył ból. Rozmasowałam skronie, wzięłam szybki prysznic, ubrałam się i zaszłam na dół. Z powrotem zawiązałam bandanę, połknęłam tabletki i otworzyłam lodówkę. Na szczęście było w niej jeszcze mleko. Zabrałam się z przeszukiwanie szafek w celu odnalezienia płatków i po 15 minutach siedziałam przed telewizorem i jadłam moje pyszne śniadanko. Kiedy skończyłam, przypomniałam sobie, że w zlewie jest już niezła góra talerzy i kubków. Chcąc, nie chcąc musiałam pozmywać i przydało by się zrobić pranie. Jęknęłam w duchu i wzięłam się za zmywanie. Umyłam jakąś połowę naczyń, kiedy usłyszałam, że drzwi się otwierają.
-Vic!
-Jestem w kuchni, chodźcie.- po chwili do pomieszczenia weszli chłopcy niestety razem z nimi weszła siostra Stevena.
-Pomożecie mi?- nie chętnie, ale się zgodzili i po dziesięciu minutach wszystkie talerze zostały umyte. Wytarłam ręce i wtedy przypomniałam sobie, że mam bandanę Żyrafy. Poszłam do salonu, w którym rozsiedli się chłopcy.
-Duff, zostawiłeś wczoraj bandanę.- powiedziałam i podałam mu ją.
-Możesz ją wziąć, tobie bardziej pasuje.- uśmiechnął się do mnie, chwycił moją rękę i z powrotem zawiązał mi chustę na nadgarstku. Też się uśmiechnęłam, podziękowałam blondynowi i usiadłam koło niego. Z jego drugiej strony siedziała Kate i przytulała się do jego ramienia, a Duff starał się jak najbardziej od niej odsunąć.
-Robimy dzisiaj próbę i chcieliśmy żebyś na nią przyszła. Co ty na to Vic?- Slash patrzył na mnie z nadzieją w oczach. Nie mogłam mu odmówić.
-Przyjdę, czemu nie. A gdzie i o której ta próba?
-W barze niedaleko stąd. Któryś z nas po ciebie przyjdzie.
-Ja też mogę przyjść?- blondynka najwyraźniej była zazdrosna, że mnie zaprosili, a jej nie.
-Jasne, młoda.
-Ile razy mam ci powtarzać żebyś nie mówił do mnie młoda?- rodzeństwo zaczęło się kłócić i w tym samym czasie zadzwonił telefon. Popędziłam do kuchni żeby odebrać, Duff z niewiadomych powodów poszedł za mną.
-Słucham?- zapytałam podnosząc słuchawkę.
-Dzień dobry Victorio. Czy jest może twoja babcia?- o kurwa, to był dyrektor mojej szkoły.
-Jest, ale nie może podejść do telefonu. Babcia ostatnio bardzo źle się czuje. W tej chwili śpi.
-Dobrze, a czy w takim razie mogę znać powód twoich ostatnich nieobecności?
-Opiekowałam się babciom. Gdy tylko lepiej się poczuje powiem jej żeby do pana zadzwoniła.
-Dobrze, życz babci szybkiego powrotu da zdrowia. Do widzenia.
-Do widzenia.- odłożyłam słuchawkę i odetchnęłam z ulgą .
-Kto to był i dlaczego mu powiedziałaś, że twoja babcia jest chora?- dopiero gdy blondyn wypowiedział te słowa przypomniałam sobie, że tu jest. Usiadłam przy stole i po chwili Duff już siedział obok mnie.
-To był dyrektor szkoły. Gdybym mu powiedziała, że babcia nie żyje, musiałabym mieszkać w domu dziecka.
-Ale w takim razie jak twoja babcia ma z nim porozmawiać?
-Nie porozmawia z nim. Kiedyś zapomni, a na razie będę wymyślać na przykład, że babcia pojechała do sanatorium.
-Dobra jesteś.
-Dzięki, trzeba sobie jakoś radzić.- uśmiechnęłam się do niego i chwilę tak jeszcze siedzieliśmy i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Gdy chciałam wstać z krzesła nadepnęłam na butelkę po jakimś alkoholu i zachwiałam się. Blondyn chciał mnie przytrzymać, ale sam się potknął i obydwoje wylądowaliśmy na podłodze. Zaczęliśmy się śmiać. Chłopak leżał na mnie, a lekki to on nie był, ale chwilowo mi to nie przeszkadzało. Nagle drzwi z salonu się otworzyły i do kuchni wparowała reszta paczki. Zdziwili się widząc nas leżących tak, a jeszcze bardziej kiedy zobaczyli, że się śmiejemy jak nienormalni. Tylko Kate patrzyła na mnie nieprzyjemnym wzrokiem, ale nie przejęłam się tym. Duff podniósł się ze mnie i pomógł mi wstać. Postanowiliśmy iść pochodzić po mieście, bo nam się nudziło. Chodziliśmy, śmialiśmy się i uciekaliśmy przed innymi ludźmi przez jakieś dwie godziny. Potem pożegnałam się z chłopakami i poszłam do domu, a oni obiecali, że któryś z nich po mnie przyjdzie.

sobota, 8 września 2012

Rozdział 2

(VICTORIA)



      Kiedy obudziłam się rano (czyli koło 12) w miękkim łóżku, trochę się zdziwiłam. Nie pamiętam, żebym się do niego kładła. Leniwie otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pokoju. Na podłodze koło łóżka zobaczyłam blondyna. Najwyraźniej spał w najlepsze. Po cichu wstałam i poszłam do łazienki wziąć prysznic. Gdy wróciłam do pokoju przebrana w czyste ciuchy, pochyliłam się nad chłopakiem i stwierdziłam, że jeszcze śpi. Usiadłam koło niego, odgarnęłam mu włosy z twarzy i przyglądałam się mojemu mopowi. Wyglądał ślicznie. Ślinił się jak małe dziecko i na początku przestraszyłam się, że zaślini mi całą podłogę, ale potem przestałam się tym martwić i poszłam do kuchni zrobić nam jakieś śniadanie i kawę. Po dziesięciu minutach do pomieszczenia wszedł zaspany Duff.
-Hej. O robisz śniadanie?
-Hej. Siadaj.-podałam blondynowi kubek kawy i postawiłam na stole ogromny talerz kanapek. Wzięłam swój kubek i usiadłam na przeciwko żyrafy.
-Jak się spało?
-Dobrze, ty mnie zaniosłeś na łóżko?
-Tak. Przecież nie pozwoliłbym ci spać na podłodze.
-A czemu sam nie poszedłeś do drugiego pokoju, albo chociaż na kanapę?
-Wolałem zostać z tobą, a poza tym już mi się nie chciało nigdzie iść.-ziewnął i zabrał się za jedzenie kanapek. Potem wrzuciliśmy naczynia do zlewu, w który prawdę mówiąc leżała już pokaźna sterta.
-Duff?
-Tak?
-Nie chcę cie wyganiać, ale chyba powinnam w końcu pokazać się w szkole. Nie było mnie tam od tygodnia.
-Dobra, a mogę cię odprowadzić?
-Jeśli nie masz lepszych zajęć to możesz.-na twarzy blondyna pojawił się szeroki uśmiech.
-Nie mam.
-Dobra, to poczekaj tu chwilę, a ja pójdę po książki.-pobiegłam na górę, wrzuciłam do torby kilka książek i zerknęłam w lustro. Rzuciłam torbę i pobiegłam do łazienki się uczesać, a przy okazji poprawiłam oczy kredką. Wróciłam do pokoju, wzięłam torbę i zeszłam na dół. Blondyn czekał na mnie przy drzwiach. Założyłam jeszcze czarne glany i wyszliśmy z domu. Po drodze do szkoły rozmawialiśmy o muzyce i tak dowiedziałam się, że mop gra w zespole. Pod bramą szkoły pożegnaliśmy się i powiedziałam blondynowi, że może wpadać do mnie kiedy chce. Pomachałam mu, odwróciłam się i poszłam pokazać nauczycielom, że jeszcze żyje.
     Właśnie wracałam do domu. Byłam zmęczona. Po kilku lekcjach moje zajęci się skończyły, ale ja zamiast wrócić do domu postanowiłam pójść na zakupy, więc wracałam z ciężką torbą i kilkoma reklamówkami, w których były głównie ubrania i myślałam sobie jak bardzo teraz przydałby mi się Duff. Doszłam do domu i otworzyłam drzwi. Od progu uderzył mnie zapach pizzy. Zamknęłam drzwi, zsunęłam z nóg buty i weszłam do salonu. Ujrzałam tam Duffa, drugiego blondyna tylko dużo niższego i z ogromnym zacieszem na twarzy, rudą wiewiórkę rozwaloną na mojej kanapie wpieprzająca pizze, bruneta siedzącego na fotelu i człowieka-włosy.
-Cześć Vic. Jesteś głodna?-mop podbiegł do mnie i wziął zakupy.-Zaniosę ci to do pokoju.
-Duff co ty tu do jasnej cholery robisz?-uśmiech na jego twarzy przygasł na chwilę, ale zaraz z powrotem się pojawił.
-Przecież powiedziałaś żebym wpadał kiedy chcę, no to przyszedłem i przyprowadziłem kolegów z zespołu.-rozmawialiśmy na korytarzu, więc jego koledzy nie wiedzieli, że ja tu jestem. Byłam zła na Duffa, ale tylko przez chwilę. Nie umiałam się na niego gniewać.
-Dobra, możecie na razie zostać.-blondyn uśmiechnął się jeszcze szerzej o ile to w ogóle możliwe i przytulił mnie. Poszłam na górę się przebrać, a chłopak wziął moją torbę i zakupy, i poszedł za mną. Rzucił to wszystko na moje łóżko i sam na nim usiadł. Wzięłam pierwsze lepsze ciuchy z szafy i wymownie popatrzyłam na Duffa.
-To ja poczekam przed drzwiami i potem przedstawię cię chłopakom.-kiwnęłam głową z zadowoleniem i czekałam aż blondyn zamknie drzwi. Spokojnie się przebrałam i wyszłam do niego.
-Chodź.-chłopak pociągnął mnie za rękę i poszliśmy do pokoju.-Chłopaki! To jest właśnie Victoria.-wszyscy jak na komendę odwrócili się w naszą stronę. Pierwszy podbiegł do mnie chłopak z zacieszem.
-Steven.-powiedział i wyciągnął do mnie rękę. Uścisnęliśmy sobie dłonie i po chwili odepchnęła go wiewióra.
-Ja jestem Axl.-chłopak również podał mi dłoń.
-Ja jestem Slash.-powiedziały włosy. Byłam ciekawa, co kryje się za tą bujną czupryną, ale nie odważyłam się odgarnąć mu tych włosów z miejsca gdzie jak sądziłam powinna znajdować się twarz Slasha. Ostatni był brunet. Jak się dowiedziałam, ma na imię Izzy.
-Siadaj,jesteś głodna?-usiadłam na kanapie koło Duffa i Stevena, a Izzy podał mi kawałek pizzy.
-Nie jesteś zła, że przyszliśmy z Duffem?
-Nie, dlaczego miałabym być?
-Widzisz, mówiłem.-powiedział Duff do Axla. Popatrzyłam na nich z pytaniem w oczach.
-Bo Axl powiedział, że będziesz na mnie zła i wyrzucisz nas za drzwi, a mnie nie będziesz chciała znać.-zaśmiałam się pod nosem i jadłam dalej.
-Masz tu coś do picia?-zapytał Slash. Pokiwałam głową i popatrzyłam na Duffa. Kiwnął głową i poszedł do kuchni. Po chwili wrócił z sześcioma butelkami Danielsa.
-Widzę, że nasza nowa koleżanka wie co dobre.-Slash uśmiechnął się do mnie, a ja odpowiedziałam mu tym samym. Blondyn rozdał nam butelki i usiadł koło mnie. Wieczór i noc spędziliśmy na piciu i małej imprezce.
        Obudziłam się wieczorem z ogromnym kacem. Nie miałam siły otworzyć oczu, ale zebrałam się w sobie i rozchyliłam powieki. Leżałam w salonie na podłodze. Podniosłam się z wielkim trudem i ostrożnie rozejrzałam. Izzy leżał na kanapie, a właściwie nogi bruneta, bo jego głowa i reszta ciała spoczywały w dziwnej pozycji na podłodze. Poszłam do łazienki i się zdziwiłam, bo w wannie skulony leżał Axl. Zaśmiałam się cicho i natychmiast tego pożałowałam, bo moją głowę przeszył ostry ból. Poszłam do kuchni. Pod stołem leżał Steven i obejmował nogę tegoż mebla. Byłam ciekawa gdzie podziewają się Duff i Slash, więc poszłam na   górę. Otworzyłam drzwi do pierwszego pokoju, a była to moja sypialnia, ale nikogo w niej nie było. Następne drzwi prowadziły do sypialni, którą kiedyś zajmowała moja babcia, a teraz stał pusty. Zastałam tam Slasha i w tym nie było nic dziwnego, natomiast dziwne było to gdzie spał, a spał w szafie przytulony do fioletowego płaszcza z futrzanym kołnierzem. Babcia nie lubiła tego płaszcza, ale dostała go od swojej dobrej koleżanki i czasami musiała go założyć. Teraz zostało mi tylko odnalezienie blondyna. Przeszukałam resztę pokoi, ale nigdzie nie znalazłam chłopaka. Weszłam jeszcze do mojej łazienki, ale tam też go nie było. Zaczęłam się martwić. Zeszłam na dół i po raz kolejny zaczęłam przeszukiwać parter. Odetchnęłam z ulgą gdy zobaczyłam blond szopę wystającą zza drzwi na ogród. Otworzyłam je szerzej i nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. Blondyn leżał owinięty czerwona zasłoną, którą najwyraźniej zerwał gdy wychodził na taras, ssał kciuka jak małe dziecko, a we włosy miał wplątane stokrotki. Moja żyrafa musiała się dorwać do grządki, którą kiedyś pieliłam razem z babcią, i na której hodowałyśmy różne kwiaty i zioła. Teraz rosły tam tylko stokrotki, trawa i zielsko. Wróciłam do kuchni nadal mając w pamięci ten uroczy obrazek. Naszykowałam kawę, aspirynę i wodę do popicia tabletek.
-Wstawać śpiochy!!!-wydarłam się na pół ulicy i po chwili dobiegł mnie zbiorowy jęk i przekleństwa.-Chodźcie do kuchni!-po chwili do kuchni weszła piątka chłopaków na kacu.
-Ja pierdole.
-Czego tak drzesz tego ryja do jasnej cholery?!
-Moja głowa.
-Kurwa no.
-O Boże, chłopaki, musicie się tak drzeć?!-powitał mnie chór jęków i pretensji.
-Ja też was kocham chłopaki.-powiedziałam z uśmiechem i podałam każdemu kubek kawy, aspirynę i wodę. Usiedli koło mnie przy stole i połknęli tabletki. Ja z uśmiechem sączyłam moja kawę i patrzyłam na moich skacowanych kolegów.
-No i czego się tak szczerzysz?-zapytał się Slash.
-Spójrz na Duffa to się dowiesz.-chłopcy popatrzyli na swojego nie do końca ogarniającego kolegę  i równocześnie zaczęli się śmiać. Po chwili blondyn zrozumiał, że śmiejemy się z niego i popatrzył na mnie z wyrzutem.
-Co?
-Duff, kochanie na korytarzu wisi lustro. Idź to się dowiesz.-chłopak niechętnie podniósł się z krzesła i poczłapał w stronę lustra.
-O kurwa. Co do chuja?!-usłyszeliśmy po chwili i zaczęliśmy się śmiać jeszcze głośniej. Blondyn pobiegł do łazienki, a ja postanowiłam się nad nim zlitować i poszłam za nim. Weszłam do środka i ujrzałam Duffa siedzącego na stołku przed lustrem. Próbował wyjąć z włosów kwiatki, ale mu nie szło.
-Daj, pomogę ci.-stanęłam za chłopakiem i zaczęłam wyjmować kwiatki z jego włosów.
-Dziękuję, Vic.
-Nie ma za co.-uśmiechnęłam się do mojego mopa i wyjęłam ostatnią stokrotkę.
-Już, skończyłam.
-Dzięki, uwielbiam cię dziewczyno.-Duff wyszczerzył się, odwrócił się w moją stronę i wziął mnie w ramiona. Nagle przybliżył twarz do mojej twarz tak, że prawie stykaliśmy się nosami i pocałował mnie w policzek. Postawił mnie na ziemi. Spojrzałam na blondyna. Patrzył na mnie zawstydzony i lekko zaczerwieniony. Byłam trochę zszokowana, ale pociągnęłam chłopaka za rękaw.
-Chodź, zrobię śniadanie.-mop spojrzał mi w oczy, a kiedy się do niego uśmiechnęłam od razu się rozweselił i poszliśmy do kuchni.


(DUFF)


       O kurwa. Pocałowałem ją. Co prawda tylko w policzek, ale pocałowałem, a ona się potem do mnie uśmiechnęła. Ja pierdole nigdy tego nie zrozumiem. Teraz stoi przy szafkach i robi nam śniadanie. Zachowuje się tak jakby nic się nie stało. Ale się stało i ja tego na pewno nie zapomnę.
-Duff, ziemia do krainy jednorożców! O czym tak myślisz.-Izzy machał mi rękom przed oczami.
-Ale, że co? O co chodzi?-chłopaki wybuchnęli śmiechem, a ja starałem się dowiedzieć o co im chodzi.-No czego, kurwa chcecie?
-O czym ty tak myślałeś?
-O niczym.
-Nie pieprz tylko gadaj o czym?-postanowiłem, że im nie powiem, że myślałem o Vic.
-Yyyy. O tym, że yyy, że-o już wiem-chciałbym mieć latającą, niebieską małpkę.-powiedziałem z wielkim zacieszem na ryju. Vic, która właśnie stawiała na stole talerz z kanapkami i siadała obok mnie, prawie spadła z krzesła ze śmiechu. Wszyscy się ze mnie śmiali, ale mi to nie przeszkadzało. Zawsze się ze mnie śmieją, no może jeszcze ze Stevena ale on to jest głupi i zawsze się zachowuje jakby się nawąchał ziółek a mi nigdy nie chce dać. Śmialiśmy się i gadaliśmy i tak minął nam cały wieczór. Potem musieliśmy iść do domu. Teraz leże na moim rozjebanym łóżku, w moim zaśmieconym pokoju (jakoś nigdy nie przyszło nam do głowy, żeby posprzątać, bo po co) i myślę o Vic. Ona chyba mi się podoba. Myślenie nie było moją mocną stroną, więc zasnąłem po 20 minutach.


(VICTORIA)


      Kiedy chłopcy wreszcie wyszli, zabrałam się za sprzątanie domu. Byli tu tylko dwa dnia, a już zrobili taki bałagan, że sprzątania miałam na kilka godzin. Zabrałam się za porządki, ale najpierw puściłam na maksa płytę Aerosmith. Po kilku godzinach skończyłam sprzątanie. Wyłączyłam którąś z kolei już płytę i poszłam pod prysznic. Nie miałam siły więc od razu położyłam się do łóżka, ale nie mogłam zasnąć. Zeszłam z łóżka i poszam posiedzieć na parapet. To jest moje ulubione miejsce. Usiadłam i spojrzałam w niebo. Księżyc właśnie wyłaniał się zza chmur. Oparłam się plecami o ścianę i pozwoliłam moim myślom odpłynąć, ale po chwili do mojej świadomości dotarło, że myślę o Duffie i o tym co się wydarzyło w łazience. Wmawiałam sobie, że to był tylko zwykły buziak i nic nie znaczył, ale po chwili zdałam sobie sprawę, że to nic nie daje, więc przestałam o tym w ogóle myśleć. Siedziałam tak aż za oknem zaczęło świtać, ale nie miałam już siły iść do łóżka i nie po raz pierwszy zasnęłam na parapecie.

piątek, 7 września 2012

Rozdział 1

 Ten rozdział dedykuję wszystkim, którzy to czytają i komentują i tym, którzy czytają, ale nie komentują. Dziękuje.




(VICTORIA)
 

     Obudziłam się o dziesiątej, więc doszłam do wniosku, że jak zwykle nie było po co iść do szkoły. Wstałam z łóżka i zeszłam do kuchni z nadzieją, że wróżka spożywcza odwiedziła mój dom. Zawiodłam się. Lodówka była pusta, dosłownie. Przeklinając pod nosem, wróciłam na górę i wzięłam pierwsze lepsze ubrania z szafy. Powlokłam się do łazienki, zrzuciłam z siebie piżamę czyli luźną bluzkę i weszłam po prysznic. Odkręciłam wodę i rozkoszowałam się ciepłem obmywającym moje ciało relaksując się po kolejnej nie przespanej nocy. Po kilku(nastu) minutach wyszłam z kabiny i otuliłam się niebieskim, puchatym ręcznikiem. Ubrałam się, pomalowałam oczy kredką i tuszem (i to był cały mój make-up), wzięłam portfel i wyszłam z domu zamykając wcześniej drzwi. Najbliższy market był dwie ulice dalej. Kiedy wreszcie się do niego doczłapałam, zaczęła mnie boleć głowa, zapewne od znikomej ilości snu. W myślach do listy zakupów dodałam jeszcze aspirynę. Weszłam do sklepu, wpakowałam do koszyka wszystkie potrzebne (lub nie potrzebne) mi rzeczy i ruszyłam do kasy, wrzucając jeszcze tabletki, nie przejmowałam się zbytnio tym, że przyglądali mi się prawie wszyscy obecni w budynku, no bo kto by się przejmował jakimiś głupimi ludźmi. Po zapłaceniu okazało się, że mam cztery ogromne reklamówki wypakowane po brzegi. Jęknęłam w duchu, chwyciłam siatki i wyszłam.
-Hej! Zaczekaj, pomogę Ci.- usłyszałam za sobą dość przyjemny dla ucha głos. Stanęłam i odwróciłam się w stronę, z której ów głos dobiegał. Ku mnie szedł chłopak, parę lat starszy, był tak wysoki, ze musiałam zadrzeć głowę do góry aby zobaczyć jego twarz. Miał blond włosy czy może raczej siano, albo natapirowanego mopa na głowie, nie byłam tego pewna. Przypominała mi żyrafę. Zwierzątko o ciele człowieka wyjęło mi reklamówki z rąk i gapiło się na mnie z bananem na twarzy.
-Jestem Duff.-przedstawił się mopo-włosy chłopak . Popatrzyłam na niego z uśmiechem. Nie wiem czemu, ale Duff od razu wzbudził moją sympatię.
-Vic.-postanowiłam jednak wyjawić mu moje imię.
-Idziemy?-kiwnęłam głową i ruszyliśmy w stronę mojego domu.-Daleko mieszkasz?-Blondynowi najwyraźniej nie było lekko tachać moje zakupy ale cóż, sam chciał więc nie miałam najmniejszego zamiaru mu pomagać.
-Dwie ulice stąd.-Mop pokiwał głowa i znowu się uśmiechnął patrząc na mnie.-Co?
-Nic.
-To czego się tak szczerzysz?-no dobra też się do niego szczerzyłam, ale nic na to nie poradzę po prostu mimowolnie patrząc na niego musiałam się uśmiechać.
-Nie wiem. Tak po prostu. Od kiedy uśmiech jest zabroniony? -tak rozmawiając doszliśmy do mojego domu.
-To tutaj.-pokazałam mu ręką posesję i otworzyłam furtkę przed moja żyrafą.
-Z kim mieszkasz?
-Eeeem... Sama? -nie wiem czemu mu to powiedziałam, ale gdy patrzył na mnie tymi jego niesamowitymi oczami i ze swoim rozbrajającym uśmiechem na twarzy nie potrafiłam tak po prostu skłamać.
-Jak to sama?
-Po prostu. Hmm... Moi rodzice zginęli w wypadku kiedy miałam rok, a babcia, która się mną opiekowała od tego czasu umarła w zeszłym roku. -w moich oczach pojawiły się łzy jak zawsze na wspomnienie kobiety, która była mi bardzo bliska i praktycznie sama mnie wychowała. Za wszelką cenę starałam się nie rozpłakać przy blondynie, ale nie udało mi się i po moich policzkach popłynęło kilka łez. Nie chciałam żeby blondyn to zauważył, ale najwyraźniej ktoś świetnie się bawił nie spełniając moich próśb. Duff odłożył siatki na podłogę koło drzwi i mnie przytulił. Było mi nawet całkiem przyjemnie w jego delikatnym, ale silnym uścisku, który dodawał mi otuchy.
-Przepraszam, nie powinienem pytać.
-Nic się nie stało. -staliśmy tak dobre 10 minut, aż blondyn się odsunął. Nie powiem, że byłam z tego zadowolona, bo staram się chociaż samej siebie nie oszukiwać. Tak, nie chciałam żeby Duff mnie puszczał, ale przecież mu tego nie powiem. Dopiero co poznałam tego chłopaka, a już zaczynam się przywiązywać, oj nie dobrze.
-Pomóc ci rozpakować zakupy?
-Jasne.-cieszyłam się, że moje nowe zwierzątko zostanie u mnie jeszcze chociaż chwile dłużej. Czułam się w jego towarzystwie całkiem dobrze. Przez następne 15 minut instruowałam Duffa gdzie co ma położy i sama chowałam zakupy. Kiedy skończyliśmy chłopak dziwnie się uśmiechnął.
-Mogę się rozejrzeć?
-Czemu nie, tylko nie grzeb w moich rzeczach. Chcesz coś do picia?
-A masz Danielsa? -oj chłopie, procenty od rana...? czemu nie! podeszłam do szafki i wyjęłam z niej dwie butelki niebiańskiego trunku. Jedną z nich podałam Żyrafie. Uśmiechnął się szeroko, otworzył butelkę i już go nie było. Westchnęłam i usiadłam na kanapie myśląc o tym, co wydarzyło się dzisiaj.
-Vic!-usłyszałam wołanie z mojego pokoju i niechętnie ruszyłam się z mojej kanapy zostawiając w połowie pustą butelkę na stoliku. Weszłam do mojego królestwa i zobaczyłam Duffa z moja gitara w ręku.
-Nie mówiłaś, że grasz.
-Nie pytałeś.
-Racja. Fajna gitara.
-To jedyna rzecz jaka została mi po tacie. Babcia mówiła, że talent muzyczny odziedziczyłam po nim. -chłopak popatrzył na mnie niepewnie na wspomnienie o rodzicach i babci, ale się do niego uśmiechnęłam i od razu polepszył nam się nastrój.
-Zagraj mi coś. -pokręciłam głową -Prooosze- zrobił słodkie oczka i na ten widok serce mi zmiękło.
-No dobra. A ty umiesz grać?-zapytałam biorąc do ręki tak dobrze znany mi przedmiot.
-Umiem. Ale nie zmieniaj tematu tylko graj.-przewróciłam oczami i zagrałam kilka utworów. Nawet nie zauważyłam jak za oknami zrobiło się ciemno. Kiedy zaczęły bolec mnie palce skończyłam moje wątpliwe popisy i podałam gitarę chłopakowi.
-Teraz ty. -blondyś nie protestował. Chwycił gitarę i zaczął... czarować. Patrzyłam na niego jak urzeczona i wsłuchiwałam się w znane mi i nie znane melodie.
-No co?-zapytał chłopak nie przerywając czynności.
-Grasz niesamowicie. -tylko się zaśmiał.
-Powinnaś posłuchać Slasha.
-Kogo?
-Mojego kumpla. -potem już nic nie mówiliśmy. Duff grał, a ja słuchałam. Po jakiejś godzinie zasnęłam kołysana przez melodyjne dźwięki gitary. Zrelaksowana i spokojna jak chyba nigdy od śmierci babci. O dziwo, wcale nie bałam się, że zostawiam dom na pastwę nowo poznanego chłopaka. Nie myślałam już o niczym, chciałam tylko w końcu się wyspać...



Rozdział poprawiony, tak jak mówiłam Isbell :) Nadal żyję :D
Informacje o kolejnych poprawionych rozdziałach będę podawać w ostatnim poście, gdzie jak widać już jest powiadomienie o prologu i rozdziale :)

sobota, 1 września 2012

Prolog

Kochani moi, oto pierwszy poprawiony rozdział :) a raczej prolog :D     


        Victoria Marey siedziała samotnie na parapecie w swoim pokoju i rozmyślała jak bardzo to imię do niej nie pasuje. Każda normalna dziewczyna cieszyłaby się, nazywa się jak bogini zwycięstwa, piękna i silna,  ale nie Vic. Ona nie była typową dziewczyną jaką można spotkać wszędzie. Jej rodzice zginęli w wypadku gdy miała niecały rok i od tamtej pory opiekowała się nią babcia. Przygarnęła malutką Victorię i przeprowadziły się do Los Angeles, do domku, który prawdę mówiąc, nie był w najlepszym stanie. Babcia Vic odremontowała go sama, ciężko pracując i jednocześnie zajmując się malutką wnuczką. Dziewczyna była szczęśliwa, bardzo kochała starszą kobietę i uwielbiała spędzać z nią czas. Rodziców nie pamiętała. Kiedy Vic miała 15 lat jej babcia umarła. Miała tętniaka, o którym nie powiedziała wnuczce, żeby nie martwiła się jej stanem. To było rok temu. Victoria trzymała śmierć babci w tajemnicy, bo innych krewnych nie miała, a nie chciała trafić do domu dziecka. Po tym wydarzeniu dziewczyna zmieniła się. Z grzecznej, uczącej się, posłusznej i poukładanej osóbki stała się wulgarna, arogancka, zamknięta w sobie. Zaczęła pić, palić, czasami ćpała. Kiedyś cały czas się uśmiechała, teraz, o ile w ogóle, jaj usta wyginały się tylko w kpiarski, ironiczny lub sztuczny sposób, nigdy szczerze z rozbawienia i radości.Wcześniej chętnie pojawiała się w placówce edukacyjnej, szerzej znanej jako szkoła, była głodna wiedzy i chętnie ją przyswajała, teraz często nie uważała i uciekała ze szkoły, a najczęściej w ogóle się w niej nie pojawiała. Jeszcze przed tragicznym wydarzeniem, które odebrało jej ostatnią osobę, jaką kochała nie miała przyjaciół, ale teraz gdy stała się inna od reszty, bez rodziców, zamknięta na świat,  ludzie bali się do niej podejść, nie chcieli zaczynać rozmowy w obawie, że zostaną potraktowani w bardzo nie przyjemny sposób. Dziewczyna jednak nie potrzebowała ani przyjaciół, ani rozmowy. Wystarczyło jej to, że na przerwie mogła usiąść w spokoju przed klasą, włożyć do uszu słuchawki i odpłynąć w muzyce. Uwielbiała słuchać tych cudownych dźwięków wydobywających się z instrumentów. Babcia często śmiała się, że to uzależnienie, które odziedziczyła po ojcu. To była jej odskocznia od codzienności, problemów i świata, jej prywatny zamknięty raj, świątynia dumania. Nie rozumiała ludzi, którzy nie słuchali muzyki, lub uważali ją za coś zbędnego, ona nie umiała bez niej żyć, od rana do wieczora w jej głowie brzmiały słowa i dźwięki, nie rzadko mamrotane i nucone pod nosem. Sama grała na gitarze. Nauczyła się brzdąkać gdy miała 6 lat. Babcia mówiła, że ten talent również ma w spadku po tacie. Mężczyzna miał nawet swój zespół. Gitara, na której grała dziewczyna należała do właśnie do niego. To był stary, dobry Gibson. Zawsze po szkole lub kiedy jej w szkole nie było, Vic chodziła do parku, do jego opuszczonej części, siadała pod starą lipą nad stawem i grała. Czasami nogi niosły ją na cmentarz, do grobów rodziców i babci, i wtedy grała tylko dla nich.                          
      
       Vic zadrżała i otrząsnęła się z zamyślenia. Bardzo lubiła siedzieć na parapecie, wpatrywać się w gwieździste niebo i księżyc, myśleć o rodzicach, babci, i wszystkim innym. Jej myśli dryfowały wtedy w nieograniczonej przestrzeni. Dziewczyna spojrzała na zegarek. Była 3.30. Z westchnieniem popatrzyła jeszcze raz na zachmurzone niebo i wróciła do łóżka. Dobrze wiedziała, że na razie nie zaśnie, od śmierci babci prawie wcale nie sypiała. Otuliła się cieplutką kołdrą i próbowała zmusić swoje ciało i umysł do odpoczynku przed kolejnym dniem egzystowania w tym syfie zwanym światem.






Jeśli macie jakieś uwagi, to zapraszam do podzielenia się nimi w komentarzach :) błędy proszę śmiało wytykać, ja nie gryzę :P
 Chętnych do bycia zawiadamianym o kolejnych notkach uprasza się o zostawienie należytej informacji :)
Gdyby ktoś chciał porozmawiać na priv lub o coś zapytać, podam facebooka :)
Zwróćcie również uwagę, na zmiany w zakładce 'KONTAKT'