piątek, 7 września 2012

Rozdział 1

 Ten rozdział dedykuję wszystkim, którzy to czytają i komentują i tym, którzy czytają, ale nie komentują. Dziękuje.




(VICTORIA)
 

     Obudziłam się o dziesiątej, więc doszłam do wniosku, że jak zwykle nie było po co iść do szkoły. Wstałam z łóżka i zeszłam do kuchni z nadzieją, że wróżka spożywcza odwiedziła mój dom. Zawiodłam się. Lodówka była pusta, dosłownie. Przeklinając pod nosem, wróciłam na górę i wzięłam pierwsze lepsze ubrania z szafy. Powlokłam się do łazienki, zrzuciłam z siebie piżamę czyli luźną bluzkę i weszłam po prysznic. Odkręciłam wodę i rozkoszowałam się ciepłem obmywającym moje ciało relaksując się po kolejnej nie przespanej nocy. Po kilku(nastu) minutach wyszłam z kabiny i otuliłam się niebieskim, puchatym ręcznikiem. Ubrałam się, pomalowałam oczy kredką i tuszem (i to był cały mój make-up), wzięłam portfel i wyszłam z domu zamykając wcześniej drzwi. Najbliższy market był dwie ulice dalej. Kiedy wreszcie się do niego doczłapałam, zaczęła mnie boleć głowa, zapewne od znikomej ilości snu. W myślach do listy zakupów dodałam jeszcze aspirynę. Weszłam do sklepu, wpakowałam do koszyka wszystkie potrzebne (lub nie potrzebne) mi rzeczy i ruszyłam do kasy, wrzucając jeszcze tabletki, nie przejmowałam się zbytnio tym, że przyglądali mi się prawie wszyscy obecni w budynku, no bo kto by się przejmował jakimiś głupimi ludźmi. Po zapłaceniu okazało się, że mam cztery ogromne reklamówki wypakowane po brzegi. Jęknęłam w duchu, chwyciłam siatki i wyszłam.
-Hej! Zaczekaj, pomogę Ci.- usłyszałam za sobą dość przyjemny dla ucha głos. Stanęłam i odwróciłam się w stronę, z której ów głos dobiegał. Ku mnie szedł chłopak, parę lat starszy, był tak wysoki, ze musiałam zadrzeć głowę do góry aby zobaczyć jego twarz. Miał blond włosy czy może raczej siano, albo natapirowanego mopa na głowie, nie byłam tego pewna. Przypominała mi żyrafę. Zwierzątko o ciele człowieka wyjęło mi reklamówki z rąk i gapiło się na mnie z bananem na twarzy.
-Jestem Duff.-przedstawił się mopo-włosy chłopak . Popatrzyłam na niego z uśmiechem. Nie wiem czemu, ale Duff od razu wzbudził moją sympatię.
-Vic.-postanowiłam jednak wyjawić mu moje imię.
-Idziemy?-kiwnęłam głową i ruszyliśmy w stronę mojego domu.-Daleko mieszkasz?-Blondynowi najwyraźniej nie było lekko tachać moje zakupy ale cóż, sam chciał więc nie miałam najmniejszego zamiaru mu pomagać.
-Dwie ulice stąd.-Mop pokiwał głowa i znowu się uśmiechnął patrząc na mnie.-Co?
-Nic.
-To czego się tak szczerzysz?-no dobra też się do niego szczerzyłam, ale nic na to nie poradzę po prostu mimowolnie patrząc na niego musiałam się uśmiechać.
-Nie wiem. Tak po prostu. Od kiedy uśmiech jest zabroniony? -tak rozmawiając doszliśmy do mojego domu.
-To tutaj.-pokazałam mu ręką posesję i otworzyłam furtkę przed moja żyrafą.
-Z kim mieszkasz?
-Eeeem... Sama? -nie wiem czemu mu to powiedziałam, ale gdy patrzył na mnie tymi jego niesamowitymi oczami i ze swoim rozbrajającym uśmiechem na twarzy nie potrafiłam tak po prostu skłamać.
-Jak to sama?
-Po prostu. Hmm... Moi rodzice zginęli w wypadku kiedy miałam rok, a babcia, która się mną opiekowała od tego czasu umarła w zeszłym roku. -w moich oczach pojawiły się łzy jak zawsze na wspomnienie kobiety, która była mi bardzo bliska i praktycznie sama mnie wychowała. Za wszelką cenę starałam się nie rozpłakać przy blondynie, ale nie udało mi się i po moich policzkach popłynęło kilka łez. Nie chciałam żeby blondyn to zauważył, ale najwyraźniej ktoś świetnie się bawił nie spełniając moich próśb. Duff odłożył siatki na podłogę koło drzwi i mnie przytulił. Było mi nawet całkiem przyjemnie w jego delikatnym, ale silnym uścisku, który dodawał mi otuchy.
-Przepraszam, nie powinienem pytać.
-Nic się nie stało. -staliśmy tak dobre 10 minut, aż blondyn się odsunął. Nie powiem, że byłam z tego zadowolona, bo staram się chociaż samej siebie nie oszukiwać. Tak, nie chciałam żeby Duff mnie puszczał, ale przecież mu tego nie powiem. Dopiero co poznałam tego chłopaka, a już zaczynam się przywiązywać, oj nie dobrze.
-Pomóc ci rozpakować zakupy?
-Jasne.-cieszyłam się, że moje nowe zwierzątko zostanie u mnie jeszcze chociaż chwile dłużej. Czułam się w jego towarzystwie całkiem dobrze. Przez następne 15 minut instruowałam Duffa gdzie co ma położy i sama chowałam zakupy. Kiedy skończyliśmy chłopak dziwnie się uśmiechnął.
-Mogę się rozejrzeć?
-Czemu nie, tylko nie grzeb w moich rzeczach. Chcesz coś do picia?
-A masz Danielsa? -oj chłopie, procenty od rana...? czemu nie! podeszłam do szafki i wyjęłam z niej dwie butelki niebiańskiego trunku. Jedną z nich podałam Żyrafie. Uśmiechnął się szeroko, otworzył butelkę i już go nie było. Westchnęłam i usiadłam na kanapie myśląc o tym, co wydarzyło się dzisiaj.
-Vic!-usłyszałam wołanie z mojego pokoju i niechętnie ruszyłam się z mojej kanapy zostawiając w połowie pustą butelkę na stoliku. Weszłam do mojego królestwa i zobaczyłam Duffa z moja gitara w ręku.
-Nie mówiłaś, że grasz.
-Nie pytałeś.
-Racja. Fajna gitara.
-To jedyna rzecz jaka została mi po tacie. Babcia mówiła, że talent muzyczny odziedziczyłam po nim. -chłopak popatrzył na mnie niepewnie na wspomnienie o rodzicach i babci, ale się do niego uśmiechnęłam i od razu polepszył nam się nastrój.
-Zagraj mi coś. -pokręciłam głową -Prooosze- zrobił słodkie oczka i na ten widok serce mi zmiękło.
-No dobra. A ty umiesz grać?-zapytałam biorąc do ręki tak dobrze znany mi przedmiot.
-Umiem. Ale nie zmieniaj tematu tylko graj.-przewróciłam oczami i zagrałam kilka utworów. Nawet nie zauważyłam jak za oknami zrobiło się ciemno. Kiedy zaczęły bolec mnie palce skończyłam moje wątpliwe popisy i podałam gitarę chłopakowi.
-Teraz ty. -blondyś nie protestował. Chwycił gitarę i zaczął... czarować. Patrzyłam na niego jak urzeczona i wsłuchiwałam się w znane mi i nie znane melodie.
-No co?-zapytał chłopak nie przerywając czynności.
-Grasz niesamowicie. -tylko się zaśmiał.
-Powinnaś posłuchać Slasha.
-Kogo?
-Mojego kumpla. -potem już nic nie mówiliśmy. Duff grał, a ja słuchałam. Po jakiejś godzinie zasnęłam kołysana przez melodyjne dźwięki gitary. Zrelaksowana i spokojna jak chyba nigdy od śmierci babci. O dziwo, wcale nie bałam się, że zostawiam dom na pastwę nowo poznanego chłopaka. Nie myślałam już o niczym, chciałam tylko w końcu się wyspać...



Rozdział poprawiony, tak jak mówiłam Isbell :) Nadal żyję :D
Informacje o kolejnych poprawionych rozdziałach będę podawać w ostatnim poście, gdzie jak widać już jest powiadomienie o prologu i rozdziale :)

4 komentarze:

  1. O kurwa znowu żadnych akapitów. Przepraszam ale nie chce mi się poprawiać. Postaram się poprawić w następnym. Nie zabijajcie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mmmm Duffiasty xD Fajny rozdział, no i ciekawe kiedy Vic pozna resztę Gunsów xD
    Ogólnie to sama nie wiem co napisać, bo tak troszkę krótko w tym rozdziale, ale to przecież początki xD Także ten, czekam na kolejny i fajnie się zapowiada ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć! ;) Założyłam właśnie nowego bloga, może masz ochotę wpaść? Zapraszam do komentowania! http://rocketfuckingqueen.blogspot.com/

    Link do starego bloga: http://welcome-to-the-jungle-motherfucker.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń